Powoli życie wraca do normalności. Choć obecnie ciężko powiedzieć czym tak właściwie jest normalność. Otworzyli większość górskich szlaków, kilka (dosłownie!) schronisk i ruszyło część połączeń kolejowych. Pora na górski rekonesans. Kilka dni spędzonych przed komputerem w poszukiwaniu miejsc noclegowych, dostępnych szlaków, środków transportu. No i udało się 🙂 Wybór padł na Beskid Żywiecki.
Po kilkunastu godzinach drogi wysiadamy w Węgierskiej Górce. Meldujemy się w pensjonacie Melaxa (nie mylić z Metaxą :D). Przemiła obsługa, czysty pokój, TV, pyszne jedzenie i cudowne grzane wino. Chyba jesteśmy jedynymi gośćmi dzisiejszej nocy. Czujemy się niczym księżniczki 🙂
Nazajutrz, po obfitym śniadaniu ruszamy na szlak. Przed nami ponad 20 km do hali miziowej. Początkowo asfaltem przez Żabnicę, by później piąć się w górę! Uff… Plecak ciąży jak nigdy. Pogoda początkowo piękna. Z czasem niebo zasnuwa się chmurami. Docieramy do hali Boraczej. Schronisko obklejone taśmami. Smutny widok. Ale można zjeść przepyszną jagodziankę 🙂 Dalej idziemy w kierunku hali Lipowskiej i popularnej Rysianki. Niestety oba schroniska są wciąż zamknięte. Wymieniamy informacje i uśmiechy z innymi wędrowcami. Pozostaje nam podążać jeszcze wyżej. Do Hali Miziowej jeszcze jakieś 2h. Także pniemy się wyżej i wyżej. Na szlaku resztki śniegu i cała masa błota. W tym wszystkim dostrzegamy też krokusy, które wciąż ukrywają się przed zimnem. Jeszcze trochę i całe ubłocone docieramy do schroniska na hali miziowej. Zastajemy miłe przywitane. Tu także dziś pustki. W schroniskowym pokoju zjadamy zupę i kanapki z trasy. Żadna z nas nie ma siły podejść do obsługi w sprawie niesprawnego TV. Przecież i tak zaraz pójdziemy spać 🙂 Zawijamy się w kołdry i byle do rana 🙂
Kolejnego poranka budzą nas promienie słońca. Widok przez okno cudny. Sprawnie zamawiamy śniadanko i pakujemy plecaki. Początkowo wędrówka na lekko. Rozsiadamy się na hali Górowej. Gdzieś tam w oddali wyłania się Babia Góra. Niestety tym razem tam nie dotrzemy. Brak miejsc w schronisku Markowe Szczawiany oraz jakichkolwiek połączeń powrotnych z tamtego rejonu, weryfikują plany. Musimy jeszcze dziś pojawić się w Węgierskiej Górce. Także po naleśnikach i szarlotce i, z browarem w plecaku idziemy w kierunku Rusinowej polany. Wczorajsze krokusy pięknie rozkwitły. Rusinowa polana obfituje w widoki na Babią Górę, Tatry i Małą Fatrę. Można by tak leżeć, pić piwko i podziwiać cały dzień, ale przed nami jeszcze 4,5 godziny drogi. Dlatego też po godzinnej przerwie zrywamy się do dalszej drogi. Trasa dłuży się niemiłosiernie. Kolejna przerwa przy chacie Słowianka. Tak sobie narzekamy i narzekamy aż docieramy do asfaltu. Jeszcze trochę i w domu. Właściciel pensjonatu wita nas z uśmiechem. Mimo zmęczenia i spalonych twarzy odwzajemniamy uśmiech. Prysznic, kolacja i łóżka, tego nam dziś trzeba 🙂
Jutro koszmarnie długi powrót do domu… Do następnego razu… Może w bardziej sprzyjających okolicznościach.